Tytuł: Urodzeni, by żyć
Autor: Wendy Holden
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 05.05.2015
Stron: 432
Moja ocena: 6/6
Książka wydana w 2019 roku pod tytułem „My, dzieci z obozów”
„Człowiek nawet nie wie, jak nisko może upaść, jeśli
dokonuje się to stopniowo”. s.110
Wendy Holden urodziła się w 1961 roku w Pinner w północnym
Londynie. W swoim dorobku ma już ponad 30 książek. Ja poznałam jej twórczość z
trochę innej strony, gdyż jest ona współautorką książki „10 minut uważności”,
którą ostatnio czytałam pogłębiając swoją wiedzę z Mindfulness.
W ramach swojego styczniowego wyzwania postanowiłam
przeczytać „Urodzeni, by żyć”. Jest to historia trzech ciężarnych Żydówek,
więźniarek obozu koncentracyjnego, którym udało się ukryć swój stan przed
oczami oprawców i dzięki temu uniknąć śmierci. Ich dzieci o swoim istnieniu i
niezwykłych okolicznościach narodzin, dowiedziały się podczas obchodów 65
rocznicy wyzwolenia obozu w Mauthausen. Oto bohaterki tej opowieści.
Priska – córka Emanuela i Pauli Ronów, urodziła się 6
sierpnia 1916 roku. Spędziła dzieciństwo w miejscowości Zlate Moravce, położonej
w położonej-zachodniej części dzisiejszej Słowacji. Rodzice prowadzili tam
koszerną kawiarnię. 21 sierpnia 1914 roku Priska wyszła za mąż za Tibora. Był
to szczęśliwy związek, małżonkowie stanowili dobraną parę. Po ślubie młodzi
zamieszkali w centrum Bratysławy, jednak potem wprowadzono nowe obostrzenia i
nakazano Żydom opuścić centrum miasta. Przeprowadzili się wówczas do Pezinok, dwadzieścia
kilometrów od stolicy, gdzie Priska uczyła w szkole, do czasu, gdy władze
ogłosiły, ze nie-Aryjczykom nie wolno nauczać aryjskich dzieci.
Tibor dojeżdżał do pracy w banku do Bratysławy, wcześniej
pracował jako dziennikarz, ale teraz nie mógł wykonywać swojego zawodu.
„Republika Słowacka pod rządami księdza Tiso stała się
jednym z państw Osi, w którym SS przeprowadziła Aktionen, czyli masowe
deportacje Żydów do nowych „miejsc przesiedlenia” lub obozów pracy, gdzie mieli
oni wspierać działania wojenne Niemców na froncie wschodnim.” s. 37-38
Słowaccy Żydzi pozbawieni jakiejkolwiek pomocy z rezygnacją
czekali na swoją przyszłość, która rysowała się coraz bardziej ponuro. Do obozu
wywieziono już siostrę Priski, Boezkę oraz rodziców dziewczyny. Druda siostra
Priski uciekła w rejony Tatr Wysokich, a brat Janko przyłączył się do
partyzantów walczących z gwardzistami Hlinki i podejmujących inne akcje
wymierzone przeciwko proniemieckim władzom. Jesiniom 1942 roku Priska i Tibor
wrócili do Bratysławy. Starali się nie martwic o przyszłość i wierzyli, że
wojna szybko się skończy. Priska dwukrotnie poroniła. Ich nadzieje na
szczęśliwe życie rozwiały się 28 września 1944 roku, gdy do ich mieszkania
wtargnęło trzech funkcjonariuszy FS i kazało im się spakować w dwie małe
walizki, które razem nie mogły ważyć 50kg. Wraz z dwoma tysiącami innych Żydów
zostali przewiezieni do obozu pracy w pobliżu miejscowości Sered, skąd 30
września zostali wywiezieni do Auschwitz II – Birkenau. Była niedziela 1
października 1944 roku.
Rachela Abramczyk, dorastała w licznej i szczęśliwej
rodzinie. Była najstarszą z dziewięciorga rodzeństwa. Urodziła się w Sylwestra
1918 roku w Pabianicach koło Łodzi – drugiego co do wielkości miasta w ówczesnej Polsce. Pabianice należały do jednych
z najzamożniejszych miejscowości w kraju. Od wielu lat rozwijał sę tam przemysł
włókienniczy. Ojciec Racheli pracował jako inżynier włókiennictwa w zakładzie
swoich teściów. Rodzina posiadała własne krosna i produkowała gobeliny oraz
tkaniny na zasłony i obicia mebli. Dzięki własnemu zakładowi rodzina żyła na
niezłym poziomie, miała spore mieszkanie z dużym ogrodem. Posiadali sporą
kolekcję dzieł sztuki i eleganckiej porcelany. Jako najstarsza z rodzeństwa
Rachela musiała ciągle opiekować się młodszymi członkami rodziny, dlatego
postanowiła, że jak tylko nadarzy się okazja szybko wyjdzie za mąż. Jej mężem
został Monik Friedman, który też był właścicielem zakładu włókienniczego. Jego
rodzina pochodziła z Węgier. Reszty można już się domyślić. Majątek Żydów
został przejęty przez Niemców, a oni sami trafili do getta w Warszawie, potem w
Pabianicach i w Łodzi. Rachela 28 sierpnia 1944 roku, wraz z rodziną została
wywieziona z niemal pustego już łódzkiego getta (ostatniego w Polsce) do
Auschwizt II – Birkenau. Miała wówczas 25 lat. Rachela i jej siostry nie
zdawały sobie sprawy, że to ostatnie ich wspólne chwile z rodzicami i młodszym
rodzeństwem.
Z ponad 200 tysięcy ludzi, którzy przewinęli się przez
łódzkie getto, ocalał niecały tysiąc.
Anna Nathanova, panieńskie nazwisko Kauderova urodziła się
20 kwietnia 1917 roku na terenie ówczesnych Austro-1)egier, w miasteczku Terechovice
pod Orebem, znajdującego się ok 13 kilometrów od miejscowości Hradec Kralove na
terenie dzisiejszych czech. Miasteczko to słynie z fabryki fortepianów. Anka
uwielbiała czytać, znała kilka języków. Jej rodzina prowadziła garbarnię i
zakład wyrobów skórzanych. W 1936 roku Anka przeprowadziła się do ciotki do
Pragi, gdzie miała kontynuować naukę. Tam poznała swojego przyszłego męża – Bernda
Nathana – architekta i projektanta wnętrz. Pobrali się 15 maja 1940 roku. Oboje
trafili do obozu Theresinstadt w pobliżu miejscowości Terezin. Obóz umieszczony
był w twierdzy z XVIII i XIX wieku. W listopadzie 1941 roku warowne miasto
stało się zamkniętym gettem do którego zwożono Żydów z całej Europy. „Szacuje
się, że ze 140 tys. Żydów wysłanych do Teresienstadt trzydzieści trzy tysiące
zmarło, a ponad osiemdziesiąt osiem wysłano do obozów zagłady, w wyniku czego
zginęła niemal cała populacja czeskich Żydów. Przez obóz przewinęło się 15 tys
dzieci, w tym grupa ponad dwustu sześćdziesięciu sierot Z Białegostoku, którym
obiecano bezpieczną przystań w Szwajcarii, ale w rzeczywistości wraz z
przydzielonymi im opiekunami pojechały prosto do Auschwitz i tam, razem z nimi,
zginęły.” S.125
Po umieszczeniu w getcie ok 500 duńskich Żydów, Duński
Czerwony Krzyż, domagał się inspekcji w obozie. Do inspekcji doszło 23 czerwca
1944 roku. Oczywiście wszystko wcześnie przygotowano, zrobiono place zabaw dla
dzieci, otworzono sklepy i kawiarnie w „miasteczku”, wzmożono wcześniej wywózkę
Żydów do Auschwitz, by zmniejszyć zaludnienie w obozie. Grała nawet orkiestra,
działał teatr i prowizoryczna synagoga w dawnej Sali gimnastycznej. Wszystko z dala
od krematoriów i brudnych baraków. Tą farsę przeżyła też Anna ze swoim mężem,
udając zakochaną parę w jednej z kawiarni. Oczywiście opinia Duńskiego
Czerwonego Krzyża była pozytywna.
W Theresienstandt naziści wprowadzili obowiązkowe aborcje. Gdy
Żydowski lekarz uratował żonę oficera, która wcześniej zaczęła rodzić,
pozwolono paru kobietom, które wówczas były w ciąży, urodzić dzieci. Do tego
grona należała Anka. 2 lutego urodziła syna. Zmarło on jednak na zapalenie
płuc.
„Jedna z ulubionych maksym życiowych Anki pochodziła z
powieści Przeminęło z wiatrem, której bohaterka Scarlet O`Hara często powtarzała:
„Pomyślę o tym jutro”. Anka przez cały czas pobytu w getcie i potem w obozach
powtarzała sobie te słowa.” S.137
Po trzech latach pobytu w Theresienstadt z obozu wywieziono Bernda, a potem w ślad za
nim pojechała Anna, licząc na to, że w kolejnym miejscu również się spotkają.
Było to 28 września 1944 roku.
Wszystkie kobiety trafiły do tego samego miejsca – Auschwitz
II – Birkenau, wszystkie wiedziały, że są w ciąży, każda z nich usłyszała to
samo pytanie, zadane przez doktora Josefa Mengele – Czy jest pani w ciąży?.
Wszystkie zaprzeczyły, czym uratowały życie sobie i swoim nienarodzonym jeszcze
dzieciom. Ale wtedy o tym jeszcze nie wiedziały.
Dalsze losy bohaterek poznacie czytając książkę.
Dla mnie lektura „Urodzeni, by żyć” była wstrząsającym
przeżyciem. Dla mnie to jedna z najlepszych książek o tej tematyce. Bardzo
bogate tło historyczne, pozwoliło mi poznać sytuację w jakiej znalazły się
bohaterki. Każdy obóz, getto, fabryka w której pracują więźniowie jest dobrze
opisana.
To co jeszcze bardzo mi się podobało, to to, że mogliśmy
poznać losy tych kobiet i ich rodzin po zakończeniu wojny, a one też nie
należały do najłatwiejszych. Zmusiły one nasze bohaterki do podjęcia decyzji o
wyjeździe z Ojczyzny do innego kraju.
Książkę czyta się bardzo dobrze, dużo informacji, ciekawa
forma ich przedstawienia, chęć poznania dalszych losów kobiet, które o swoim istnieniu
nawet nie wiedziały, sprawia, że trudno oderwać się od lektury.
Trudno pisać mi o tej pozycji. Dużo emocji i momentami łzy w
oczach. Warto ją przeczytać. Poznajcie losy tych wspaniałych kobiet, które przeszły
przez piekło i tylko cud sprawił, że udało im się przeżyć i jeszcze wydać na
świat swoje dzieci. Polecam
Staram się omijać podobne lektury. Dlaczego? Bo dołują. Smuci mnie fakt, jak kiedyś traktowano ludzi innego wyznania czy narodowości. Skoro jednak piszesz, że najlepsza książka tego rodzaju... Zastanowię się. :)
OdpowiedzUsuńwww.pomistrzowsku.blogspot.com