WSZYSCY MAMY TYLKO JEDNĄ OPOWIEŚĆ
Autor: Elizabeth Strout
Tytuł: Mam na imię Lucy
Tytuł oryginalny: MY NAME IS LUCY BARTON
Tłumaczenie: Bohdan Maliborski
Wydawnictwo: WIELKA LITERA
Data wydania: 18.05.2016
Stron: 224
ISBN: 978 -83-8032-101-4
Moja ocena: 4/6
„Strach przed cierpieniem to zbędne cierpienie.” s.83
Elizabeth Strout jest amerykańską pisarką, laureatką nagrody
Pulitzera za „Olive Kitteridge”, zbiór opowiadań o kobiecie, jej najbliższej
rodzinie i przyjaciołach mieszkających na wybrzeżu Maine. Na tej podstawie
powstał serial nakręcony przez HBO. Jest autorką wielu nagradzanych powieści m.in.:
Amy i Isabelle, Pozostań ze mną, Burgess chłopcy.
Najnowsza jej powieść nosi tytuł: Mam na imię Lucy.
Bohaterką książki jest Lucy Barton. Mieszka ona w Nowym
Yorku. Jest spełnioną pisarką i matką. Ma dwie córeczki: Becky i Christina.
Dopiero z drugim mężem czuje się szczęśliwa.
Jej świat się zmienia gdy trafia do szpitala na operację
wyrostka robaczkowego. Po operacji okazuje się, że pacjentka ma jakiś stan
zapalny. Lekarz dokładnie nie potrafi określić jego przyczyny, dlatego Lucy
musi dłuższy czas pozostać w szpitalu.
Na prośbę jej męża Williama do szpitala przyjeżdża matka
Lucy. Kobiety od dawna nie utrzymywały ze sobą kontaktów. Podobnie kontaktów bohaterka
nie utrzymywała ze swoją starszą siostrą i bratem. Mama siedzi przy łóżku
chorej przez pięć dni prowadząc z nią rozmowy o rodzinie, znajomych i
sąsiadach. Dla Lucy jest to wycieczka do jej bardzo trudnego dzieciństwa.
„Są chwile, które próbuję zapomnieć, ale których nie zapomnę
nigdy.” s. 197
Lucy wychowywała się w biedzie. Do momentu kiedy nie
skończyła 11lat mieszkali w garażu należącym do stryjecznego dziadka, który
mieszkał w stojącym obok domu. W garażu ledwo ciurkała zimna woda do
zamontowanego naprędce zlewu. Dziewczyna wraz ze swoją siostrą spały na
płóciennych płachtach rozwieszonych jedna nad drugą na metalowych słupkach.
Zimą było tak chłodno, że często nie mogła zasnąć. W szkole dziewczyny
wyśmiewano, że śmierdzą, że są biedne. Nie miały prawdziwych przyjaciół.
Lucy wolała zostać w szkolnej świetlicy, gdzie mogła
poczytać, niż wracać do garażu, który musiała nazywać domem. Uwielbiała książki
i to dzięki nim postanowiła, że kiedyś zostanie znaną pisarką.
„Książki dały mi różne rzeczy. I właśnie to chcę powiedzieć.
Dzięki nim czułam się mniej samotna. Właśnie o to chodzi. Pomyślałam: będę
pisać i ludzie nie będą się czuli tacy samotni…” s.30
Jej największą traumą z dzieciństwa jest stara furgonetka w
której rodzice zamykali ją gdy szli do pracy w pole, a jej starsze rodzeństwo
było jeszcze w szkole. Bardzo wtedy płakała, a jedynym sposobem by się
uspokoić, była myśl o lepszym życiu.
„Potem się opanowywałam i mówiłam do siebie na głos: „Spokojnie,
kochanie. Zaraz przyjdzie tu jakaś miła pani. Jesteś bardzo grzeczną
dziewczynką, a ona jest krewną mamusi. Poprosi cię, żebyś z nią zamieszkała, bo
jest samotna i chce mieszkać z małą grzeczną dziewczynką”. To była taka
fantazja, która mnie uspokajała. Wyobrażałam sobie, że nie jest mi zimno, że ma
czystą pościel, toaletę, która działa, i słoneczną kuchnię. Dzięki temu
trafiłam do raju.” s.67
W dorosłym już życiu Lucy też nie potrafiła się odnaleźć.
Mimo początkowo szczęśliwego małżeństwa, zawsze coś było nie tak. Rozumieli się
z Wiliamem, ponieważ on też uciekał od biedy panującej w domu owdowiałej matki.
Rodzice Lucy nigdy go nie zaakceptowali, gdyż jego ojciec był niemieckim jeńcem
wojennym. Ojciec Lucy walczył na wojnie i Niemcy próbowali go zabić, dlatego ta
oziębłość w stosunku do zięcia. Młodzi byli zdani tylko na siebie, ale w końcu
i w swoim związku zaczęli czuć się samotnie.
Lucy postanowiła spełnić swoje marzenia i zaczęła
uczestniczyć w spotkaniach dla młodych autorów, które prowadziła znana pisarka
Sarah Payne. Spotkały się kiedyś w sklepie z odzieżą i wymieniły parę słów.
Wkrótce ukazuje się w małym pisemku pierwsze opowiadanie naszej bohaterki.
Ta podróż w przeszłość ma jeszcze wiele trudnych opowieści i
jeszcze wiele dowiemy się o Lucy, jej sąsiadach i rodzinie. Na pewno zadamy
sobie wiele pytań podczas jej lektury. Czy matka Lucy ją kochała? Dlaczego
surowego ojca Lucy nie chce pamiętać z dzieciństwa? Czy jej brat sypiający ze
świniami i czytający bajki dla dzieci jest normalny, czy dzieciństwo miało
wpływ na jego zachowanie w dorosłym życiu.
„Mam na imię Lucy” to książka którą zakwalifikowałabym do
trudnych w odbiorze. Na tych niewielu stronach poznamy ból i cierpienie związane
z traumatycznym dzieciństwem, które odbija się na bohaterce w jej dorosłym
życiu. Przeczytamy o skomplikowanych relacjach matka – córka. I pragnieniu by
być kochanym przez własnych rodziców. To również powieść o izolacji, jakiej
doświadcza wielu ludzi z powodu biedy, przekonań, choroby czy orientacji
seksualnej.
Autorka pokazuje nam, że są słowa które czasami trudno jest
nam wypowiedzieć. Trudno mówić nam o swoich uczuciach, pragnieniach i
potrzebach. O tolerancji i szczerości.
Miałam mieszane uczucia podczas lektury. Początkowo książka
wydawała mi się nudna, ale po jej przeczytaniu i przemyśleniu, stwierdziłam, że
coś w niej jest niezwykłego. Wróciłam ponownie do wybranych fragmentów,
czytałam jeszcze raz.
Powieść nie jest długa i w sumie bez problemu można
przeczytać ją w jeden wieczór. Może nie wszystkim się spodoba, ale coś w niej
jest takiego, co zmusza do przemyśleń. Na przykład takie słowa córki Becky:
„- Mamo, kiedy piszesz powieść. Możesz napisać ją od nowa,
ale kiedy żyjesz z kimś przez dwadzieścia lat, to też jest powieść, której nie
napiszesz już z nikim innym!” s. 198
Mam nadzieję, że książka znajdzie swoich czytelników. Po
kolejce do niej w mojej bibliotece widzę, że są chętni by po nią sięgnąć. Opis jest
na pewno zachęcający, a co do treści to już musicie zdecydować sami. Gdybym miała
przeczytać ją jeszcze raz, pewnie bym to zrobiła. Polecam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz